when there's no freaking cardiac output!

wtorek, 18 czerwca 2013

line up

To taaak... Wypadałoby się trochę ogarnąć. Imprezowanie dzień w dzień jest dość męczące. I pożera masę środków z konta. Alkohol i chipsy to zuooo! --> to taka przestroga; gdyby ktoś chciał pójść w moje ślady proszę pamiętać by nie zabierać ze sobą karty tylko jakąś konkretną porcję gotówki, ponieważ wgląd w historię transakcji potrafi przyprawić o ból głowy, a na to nawet pwe z glukozą nie pomoże. Dziś mam dzień wolny, za chwilę idę pobiegać korzystając z okazji, że nie pada i nie jest duszno.

Egzamin z chirurgii śpiewająco zdany. Wbrew krążącej opinii test nie należał do przyjemnych, mało się powtórzyło, w zasadzie to garstka. Na mojej sali asystenci pilnowali nas chyba nawet bardziej niż na sądówce, a tam było już jak w wojsku. Z perspektywy czasu jestem dumna z tego, że pocisnęłam podręcznik, bo gdybym bazowała tylko na testach to bankowo wylądowałabym w grupie 'szczęśliwców', którzy mieli przywilej dłuższego obcowania z tym przedmiotem. 

Line up od zeszłej środy był dość intensywny. Najpierw dwa dni ostrej zabawy w zjednoczonym gronie prawie całego roku. Ku zaskoczeniu niektórych pojawiły się również osoby, które do tej pory nie uczestniczyły w kulturowym życiu naszego rocznika. Klub jak to klub - wynajęty tylko dla nas, pulsująca i unosząca się w powietrzu radość, szczęście bijące po twarzach, spoko muza, wirujący tłum - słowem dawno się tak nie wyszalałam. Po powrocie do domu zdążyłam się tylko krótko zdrzemnąć, gdyż z samego rana miały zostać wywieszone wyniki. Gdy dotarłam do szpitala i na własne paczałki zobaczyłam, że zdałam i oh yeah jestem po drugiej - tej upragnionej już stronie mocy nie mogłam uwierzyć to raz. Dwa - ma się rozumieć, że koniecznie trzeba było to uczcić. Dlatego też zaraz po 10:00 zgromadziliśmy się na starym mieście by dumnie i elegancko wypić piffo. ;) 

W czwartek zostaliśmy uraczeni spersonalizowanym mini koncertem, który odbył się na naszym miasteczku. Komary gryzły jak szalone (taaa... bo genialnym pomysłem był 'biwak' na trawce pod drzewem), nie pomagało nic, za Chiny Ludowe nie szło ich odgonić. Lecz wytrzymaliśmy dzielnie do końca i w okolicach północy cali w bąblach przenieśliśmy się do akademika by tam kontynuować 'grill party'. I też jakoś tak się złożyło, iż wróciłam w zasadzie przed śniadaniem - ale przynajmniej potem udało mi się odespać w dzień.

Piątek był dniem domówki. Sobota zaś imprezy niespodzianki. Niedziela zgodnie z przykazaniem została uczczona jako dzień święty i przeznaczona na regenerację sił witalnych. Tak naprawdę to mało kto wtedy potrafił wykrzesać z siebie jakiekolwiek pokłady energii. Poniedziałek został scalony z wtorkiem. Tym razem nauczona doświadczeniem spakowałam szczoteczkę do zębów i suchy szampon, i wróciłam do siebie na luzie w porze obiadu, bo niby gdzie się miałam spieszyć skoro tak fajnie nam było. 

Muszę się jeszcze spakować, przygotować dokumenty do dziekanatu, sporządzić listę zakupów, gdyż jutro kolejne spotkanie towarzyskie, tym razem z cyklu hen party ;D Coś czuję, że będzie gruuubo. ;P



10 komentarzy:

  1. :D:D jak sie bawić to na całego :D

    a ten obrazek na koncu rozwalil system :D

    OdpowiedzUsuń
  2. to widzę, że ciągi imprezowe są popularne :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Odpowiedzi
    1. nie zamierzam przestać - przynajmniej jeszcze przez tydzień :)))

      Usuń
  4. 'Tak naprawdę to mało kto wtedy potrafił wykrzesać z siebie jakiekolwiek pokłady energii.' hahah, ten tekst powalił mnie na kolana^^ to udanej zabawy ;D każdej z osobna i wszystkich razem:))

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wnikam ile musiałaś zjesc chipsów i wypic alkoholu ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodakowska nie byłaby ze mnie dumna ;> Ale warto zgrzeszyć :P

      Usuń