when there's no freaking cardiac output!

piątek, 28 grudnia 2012

we're young!

Z końcem grudnia nadchodzi czas podsumowań i refleksji. Zatrzymujemy się by choć na moment przemyśleć minione chwile, pomedytować w ciszy i spokoju nad tym co nas spotkało, co przeżyliśmy, czego doświadczyliśmy. Jak w kalejdoskopie (przynajmniej w moim przypadku) przed oczami przelatują mi kolorowe obrazy wspomnień, poznani ludzie - ci nowi i 'starzy', wypowiedziane oraz przemilczane słowa, spełnione marzenia, niezrealizowane plany, podjęte decyzje, które dopiero z czasem okazały się być trafne bądź totalnie chybione... Mnóstwo rzeczy plącze się w tej mojej kwadratowej głowie. Czasami nawet zdobywam się na jakieś noworoczne postanowienia, chociaż gdzieś tam w środku wiem, iż wytrzymają co najwyżej tydzień, no może góra miesiąc. ;) 

Grudzień i święta są dla mnie czasem szczególnym i wyjątkowym, ponieważ z racji młodego wieku (ekhm...jeszcze młodego) mam ten komfort większej ilości wolnego czasu, czasu tylko dla siebie, czasu, którego w ciągu reszty roku mi niekiedy brakuje. 

A poza tym zawsze po grudniu na horyzoncie w pewnej odległości majaczą kolejne urodziny, a moja młodość ucieka stopniowo, lecz systematycznie, więc delektuję się grudniem jak tylko mogę! :P

Dlatego też gdy zawędrowałam w te rejony sieci, w których człowiek zastanawia się co właściwie tam robi i jakim cudem tam trafił, odkryłam przez czysty przypadek cover piosenki, która w oryginale nie zrobiła na mnie jakiegokolwiek wrażenia. Biorąc jednak pod uwagę kontekst opowiadanej historii oraz niesamowity ładunek emocjonalny, jaki płynie z każdą wyśpiewaną nutą po prostu nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Ten nieznany nikomu wcześniej chłopak dzieli się z nami cząstką samego siebie. Siedziałam jak zaczarowana z błyszczącymi oczami nie mogąc oderwać od niego wzroku. Słuchałam i słuchałam, i nasłuchać się nie mogłam. Heh... :)

Jak ktoś ma ochotę zachęcam do oglądnięcia całości, w przeciwnym wypadku odsyłam tu - do momentu rozpoczęcia piosenki. 



Forgive us for what we have done
cause we're young!


sobota, 22 grudnia 2012

to już czas!


Przeżyliśmy koniec świata, jeden z kolejnych tak nawiasem mówiąc, więc tym samym doczekaliśmy się finału magicznego grudniowego okresu - tak bardzo przez niektórych wyczekiwanego. Ekhm... także tego...:)

Spokojnych i udanych Świąt Moi Mili! 
Wyluzujcie, zwolnijcie, nacieszcie się bliskimi Wam osobami. 
A pierwsza Gwiazdka niech spełni Wasze marzenia ;)


A teraz sing with me! Christmaaaaas! 



PS. Jestę pediatrę! :P Pierwszy exam za mną, jeszcze tylko dziewięć ^^

wtorek, 18 grudnia 2012

christmas! baby pls come home!


Wreszcie spokojnie można usiąść z kubkiem kawy i nie przejmować się tym, że obok czyha stos podręczników do wkucia. Egzamin za mną, wyników brak, lecz teraz nie czas sobie tym głowy zawracać. Co ma być to będzie. Aczkolwiek pytania były średnio przyjemne, gdyż dominował system totolotka i ciężko stwierdzić czy ustrzeliło się poprawne odpowiedzi, a w zasadzie czy wstrzeliło się w tok myślenia układającego test, ponieważ ile podręczników tyle opinii, a pytania i tak zostały ułożone z szeroko pojętej wiedzy klinicznej. No ale martwić się będziemy gdy (i jeśli) przyjdzie na to pora. :)

Święta tuż tuż. W radiu już od listopada słychać sztandarowe utwory, sklepowe wystawy biją po oczach, wszędzie nic tylko światełka, mikołaje, bombki na choinkę, jedyne i niepowtarzalne promocje na zupełnie niepotrzebne rzeczy, ale przecież to są w końcu święta i taka ich prawidłowość - nikt się nie zastanawia po co i na co - jak szaleć to szaleć. Refleksja przyjdzie w późniejszym terminie. ;) 

A ja? Prezenty nie wszystkie kupione, zakupy nie zrobione, sporządzona lista wypieków czeka na mnie w domu, a mnie nadal tam nie ma :P Gdy wrócę to przeżyję jeden z najintensywniejszych kulinarno-shoppingowych  weekendów ever! I mam tylko jedno malutkie, takie naprawdę tiny-tiny życzenie...



sobota, 15 grudnia 2012

fajermen


Głośne pukanie do drzwi. Właściwie nachalne pukanie do drzwi. Odrywam się od pediatrycznego marazmu i z niechęcią idę sprawdzić kto ośmielił się zaburzyć mój spokój. Otwieram i widzę przed sobą dość spanikowane sąsiadki. 

ona_1: czy u pani się czasem przypadkiem nie przypaliło coś?
(ostatnią rzeczą jaką dziś mogłam przypalić była woda na kawę) 
ja: nie, a o co chodzi?
ona_2: bo się pali
ja: gdzie się pali?
obie: gdzieś


I w tym momencie poczułam gryzący zapach dymu, a moim oczom ukazał się korytarz wypełniony po brzegi siwą mgłą. Jedyną wskazówką wyniesioną z bhp było trzymanie głowy jak najniżej ziemi, lecz przez to wkuwanie mój kręgosłup kategorycznie odmawiał mi swobodnego schylania się. No cóż - trzeba będzie pomyśleć o jakimś masażyście czy coś...


No dobra, coś jest nie halo, wypadałoby sprawdzić. Nasze piętro zostało szczęśliwie wykluczone. Dziewczyny zeszły niżej i nadal z uporem maniaka pukały do kolejnych mieszkań. Nie wszyscy jednak otwierali (prawdopodobnie dlatego, że nikogo nie było, ale przecież ktoś mógł zasłabnąć i teraz ginie w pożarze spowodowanym przez garnek z zupą), a dym jak był - tak i trwał, i nie sprawiał wrażenia jakby chciał szybko zniknąć. Padła decyzja - dzwonimy po straż. Nie wiadomo co się stało, a licho nie śpi. Niech się tym zajmą profesjonaliści. Laski pochwyciły za telefon, błyskawicznie ubrały kurtki i stwierdziły, że zaczekają przed blokiem. 

Luuuz, to ja zostanę i dopiję kawę. Sytuacja nie wydawała mi się krytyczna, nic nie wskazywało na to, iż będzie potrzebna ewakuacja lub coś w ten deseń, pewnie komuś się spaliło ciasto i nie chce się teraz przyznać. Zdarza się, cóż zrobić, taki lajf. Tak to już jest, gdy się mieszka w bloku, kwestia przyzwyczajenia.


Szkoda tylko, że na taki mróz dziewczyny nie założyły cieplejszych butów, w pantoflach pewnie strasznie zmarzły.


Otworzyłam okna, odłączyłam wszystko z kontaktu, wykręciłam bezpieczniki, ubrałam trapery i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. ijo-ijo-ijo Przybyli nasi wybawcy, teraz to oni przejmą dowodzenie, jesteśmy uratowane, gazety będą się rozpisywać o ich bohaterskich wyczynach, a nas jako niedoszłe ofiary pokażą w telewizyjnych migawkach wieczornych programów informacyjnych. Jupi!

(...)

Łup, łup, łup - w tym momencie to już nie kwalifikowało się do pukania - to było walenie do drzwi. Otwieram, patrzę - pan strażak w pełnym bojowym umundurowaniu z hełmem na głowie, butlą na plecach, krótkofalówką przy pasku, megafonem w ręce i niesamowicie ujmującym uśmiechem. 

strażak: dzień dobry, czy to pani wzywała straż?
ja: nie :)
strażak: a czy u pani się pali?
ja: nie :)
strażak: aha :)
ja: yhm :)
strażak: to ja już nie przeszkadzam :)
ja: aha :)
strażak: proszę uważać i mieć oczy dokoła głowy ;)
ja: ok :)

Heh, faceci w mundurach... mmmmm ^^

Po około 30 minutach gruntownego sprawdzania piętra po piętrze, mieszkania po mieszkaniu, przeczesania piwnic i parkingu podziemnego pojawił się dowódca jednostki, i uroczyście oświadczył, iż zagrożenia nie ma, pożaru nie wykryto, sprawców nie odnaleziono, zalecając przy tym monitorowanie oraz baczną obserwację otoczenia na wypadek powtórnego pojawienia się dymu. Strażacka ekipa rozpłynęła się w powietrzu, sąsiedzi powoli powracali do swoich zajęć, a ja z nieukrywaną niechęcią usiadłam na łóżku i otworzyłam podręcznik do bejbów. 

Pożar pożarem, lecz egzamin sam się nie zda! ;D



czwartek, 13 grudnia 2012

nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?


Mój poziom wewnętrznego wkurzenia, żeby nie powiedzieć dosadniej, osiągnął dziś bardzo niebezpieczną wysokość. Mam wrażenie, że zaserwowano mi gratisowy pobyt w świecie absurdu i irracjonalności. Zupełnie tak jakbym osobiście brała udział w scenie z "Misia" Barei. Gość wchodzi do szatni, oddaje numerek i otrzymuje nie swój płaszcz. Na prośbę o wydanie właściwego słyszy ja tu jestem kierownikiem tej szatni! nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?

Ale od początku... Loguję się na stronę banku, w którym mam  konto główne. I na dzień dobry bije mnie po oczach komunikat brak dostępnych środków na koncie. Wtf? Że niby co? Wczoraj jeszcze były, a dziś już nie ma. Co mogło się zmienić w ciągu niecałych 24h? Sprawdziłam historię operacji, bo może ktoś mi się włamał i wyczyścił rachunek na zero jak to się dzieje w amerykańskich filmach. Lecz nie, wszystko ok. Hmm... Więc o co kaman? Dzwonię do pana specjalisty od klientów indywidualnych


ja: bry... bla bla bla... czy mógłby mi pan wyjaśnić zaistniałą sytuację?
spec.: przykro mi, lecz nie jestem w stanie na chwilę obecną pani wytłumaczyć co się stało
ja: jak to? ktoś przecież podjął decyzję o zablokowaniu mojego rachunku i prosiłabym o podanie racjonalnego powodu
spec.: nie potrafię pani pomóc
ja: to proszę mnie połączyć z kimś, kto jest za to odpowiedzialny
spec.: niestety nie wiem kto zlecił zamrożenie pani konta
ja: żartuje sobie pan, tak?
spec.: nie
ja: i jak pan to sobie teraz wyobraża?
spec.: jest mi przykro, ale dziś pani nie pomogę, proszę zadzwonić jutro, ewentualnie złożyć zażalenie na piśmie

Mówił dziad do obrazu, a obraz do niego ani razu. W tym momencie miałam przeogromną ochotę zdrowo facetowi przywalić przez telefon. Zrobiliśmy kuku, ale co tam! Udamy, że nikt nic nie wie i będzie cacy. Matko, czy to, że dziś jest rocznica wprowadzenia stanu wojennego upoważnia ludzi do podejmowania debilnych decyzji? A może jest to spowodowane zbliżającym się końcem świata? Majowie nam się objawili i zwolnili nas z myślenia. Może porwali ich kosmici i usunęli im cały zestaw szarych komórek? A może na zasadach podobnych do totolotka wybierają przypadkowych klientów i bach - temu zablokujemy rachunek, a temu nie, temu damy cukierka, a tamtemu odbierzemy zabawkę. Witki opadają. Żenada na całej linii... Już raz mi podobny numer wywinęli, wtedy przymknęłam na to oko. Sytuacja jednak się powtarza i prawdopodobnie nadszedł czas rozglądnięcia się za nowym bankiem. 

Aż z tego wszystkiego zabrałam się za sprzątanie, odkurzyłam mieszkanie, wyszorowałam łazienkę, jeszcze kuchnia mi została do ogarnięcia. Poziom agresji bynajmniej mi nie spada i obawiam się, iż wystarczy pojedyncza maluteńka iskierka bym eksplodowała wyrzucając z siebie wszystko, co mi leży na wątrobie. ;]

poniedziałek, 10 grudnia 2012

jogurt naturalny


ot, pewien zwykły poniedziałkowy poranek w poradni ginekologicznej

dr: z czym pani do nas przychodzi?
pacjentka: nooo booo ja to o tabletki chciałabym prosić...
dr: a była pani kiedykolwiek badana ginekologicznie?
pacjentka: nie
dr: to zapraszam na fotel, proszę się nie bać, będę opowiadał co będę robić
(...)
dr: a teraz założę pani wzierniki...
ooo! jaka śliczna tarcza! ależ ma pani mega śliczną tarczę! no mówię pani! piękna jest!
nadmiar entuzjazmu potrafi zabić

***

dr: kiedy ostatnio pani współżyła?
pacjentka: nawet najstarsi górale tego nie pamiętają panie doktorze!
dr: a to jak to tak? nie współżyje już pani?
pacjentka: nie
dr: a to niby dlaczego?
pacjentka: a bo mąż śpi w drugim pokoju :P
dr: to musiał być straaasznie kiepski, że go pani z sypialni wygnała i nie chce wpuścić :D

***

dr: ohohoho... ale brzydki stan zapalny
pacjentka: panie doktorze i co teraz będzie?!
dr: mogę wypisać pani leki, ale wolałbym nie ładować w panią tabletek...
wie pani co? kupi pani sobie jogurt naturalny!
pacjentka: aaa, jogurt! no dobra, mogę pić jogurt, chociaż szczerze nie przepadam, lecz jak mus to mus
dr: oj nie, nie, nie, bynajmniej nie! raz dziennie na noc będzie pani sobie tym jogurtem smarować pochwę, tak wie pani - na palec i cyk-cyk-cyk w środku

pani w tym momencie zmieniła kolor twarzy niczym kameleon przybierając odcień zbliżony do szaro-burej ściany...



piątek, 7 grudnia 2012

nfz vs lekarze

Akcja informacyjna prowadzona przez medycynę praktyczną mająca na celu uświadomienie społeczeństwu zasad refundacji, poczynań nfz'tu oraz patowej sytuacji zarówno lekarza jak i pacjenta. Filmik znalazł się już na wykopie i fejsie, pewnie za kilka dni zawładnie większą ilością stron, a przez to uda się dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorców. 

A teraz wszyscy ładnie oglądamy i podajemy dalej

Pacjencie! Przepisy refundacyjne właściwie stosowane zagrażają Twojemu życiu lub zdrowiu.


wtorek, 4 grudnia 2012

marzenia senne

Pewnego niedzielnego popołudnia wybraliśmy się na rodzinny spacer. Główny deptak w mieście, roześmiane biegające dzieci, pełnia wiosny, śliczna pogoda. Gdy wtem niespodziewanie poczułam przeraźliwy ból głowy, zupełnie jakby ktoś rozrywał mi ją od środka! Ciemiączko zaczęło mi niebezpiecznie pulsować (taaak, jestem świadoma, że jako osoba dorosła w życiu bym takiego objawu nie miała...), obwód czaszki stopniowo się powiększał, a ja sama zrobiłam się niespokojna, płaczliwa i lekko niekontaktująca. ;D Na ratunek pospieszyli mi moi niemedyczni rodzice, którzy okazali się być jednak trochę medyczni. Mama sprytnie założyła wkłucie i zdrenowała płyn, tato zaś dzielnie wspierał oraz kontrolował życiowe parametry. Skąd nagle wytrzasnęli potrzebny sprzęt - nie wiem, nie jest to istotne :P Przypadkowi przechodnie mijali nas jak gdyby nigdy nic, nikt się nie gapił, nikt nie pstrykał fotek ajfonem xD Kiedy wracałam do formy brutalnie zadzwonił budzik i wszystko momentalnie zniknęło.

Albo powinnam ograniczyć czytanie pediatrii do poduszki i przestać sobie wyobrażać różne dziwne (a przy tym ciekawe) stany zagrożenia życia u maluchów, albo wypadałoby zmienić dealera. Tak czy siak z każdym kolejnym rozdziałem czuję się jeszcze głupsza i coraz bardziej mi odbija.

Motywacji jak nie było tak nie ma ^^ A egzamin czai się tuż za rogiem... :P







niedziela, 2 grudnia 2012

Trafiony - zatopiony...

... czyli o tym jak czwórka studentów zrobiła w jajo tvn24.

Pamiętacie jeszcze tegoroczne wybory w Stanach i walkę Obama vs Romney? Kojarzycie to wielkie zamieszanie, miliony wydanych dolarów na gigantyczne kampanie reklamowe, medialny szum, transmisje debat, podsumowania politycznej działalności, telegraficzne skróty przemówień, porównania, tabelki zysków i strat, sto tysięcy wykluczających się sondaży, komentarze politologów, socjologów, znawców kultury amerykańskiej bla bla bla? 


Studenci, wiadomo, nudzą się na potęgę, a na domiar złego mają kompletnie poprzewracane w głowach. Jak bardzo trzeba być zakręconym by wymyśleć zabawę w Polonusa - nie wiem. Wiem natomiast, iż stopień krejzolstwa pnie się tu niebezpiecznie w górę. ;D

Tvn24 jako stacja komentująca na żywo doniesienia ze świata naszych 'najbardziej oddanych' sojuszników postanowiła poprosić o opinię Polaka mieszkającego w USA. Udało się nawiązać połączenie przez skajpaja i wydawać by się mogło, iż wszystko poszło standardowo gładko - gadka szmatka - materiał jest, i luuuz. Ale... No właśnie - jest małe ale, takie tyci tyci w zasadzie.




O tym, że nie jest to fake wydaje się świadczyć lekki bulwers szanownego Jarka Kuźniara obwieszczony wszem i wobec na twitterze. Z tego miejsca pragnę Mu gorąco podziękować za wyrazy współczucia kierowane m.in. w moją stronę, gdyż przyznam szczerze, iż mnie ten numer rozbawił i to bardzo nawet. 


Heh, parafrazując stare ludowe powiedzenie - studenci to złooo i diabły wcielone... :P