W temperaturach jakie gościły u nas podczas minionego weekendu mój mózg zdecydowanie odmawia mi posłuszeństwa. Przybiera konsystencję martwicy rozpływnej i wycieka z czaszki. Kap, kap, kap. Zupełnie tak jak szybko topiące się lody w rączce małego bejba, który nie nadąża z ich lizaniem. Białko w organizmie mi się ścina, płyny wygotowują, a wola przeżycia paruje z powierzchni ciała znikając w niebycie...
Dziś jest inaczej. Chłodniej. W powietrzu czuć nadchodzący deszcz. Pojawił się delikatny wiatr, który z godziny na godzinę nabiera mocy. Taka cisza przed burzą.
PS. @Emka - where are you? Wytłumacz się proszę!