when there's no freaking cardiac output!

sobota, 6 października 2012

baba w wozie...

Niedzielne przedpołudnie. Samochód zapakowany po brzegi, rodzinka usadowiła się w środku, światła włączone, można jechać. Kierunek - MMSŁP*. Ruch na drodzie jest dość spory, słoneczko przygrzewa, leniwie poruszamy się do przodu. 

Jadę, jadę, jadę - paczam - zmiana organizacji ruchu. Ok, podłączyli mini odcinek autostrady, moja droga z głównej stała się nagle podporządkowaną, znak stop, niby spoko. Wszystko pięknie ładnie, ale jakimś niewyjaśnionym do tej pory sposobem o mały włos nie wpakowałam nas na niezidentyfikowaną pseudopolną ścieżkę zgrabnie omijając przy tym rów (skąd on się tam w ogóle wziął?). Magia normalnie. o.O Tato, który siedział na miejscu pasażera prawą rękę trzymał na zapiętym pasie, lewą zaś nerwowo na hamulcu ręcznym (dla mojego bezpieczeństwa w razie ewentualnych wątpliwości - gdybym sama chciała go użyć on zrobi to przecież lepiej i szybciej ;). Trochę potrwało zanim się przekonał, iż wcale, a wcale nie chce ich pozabijać. Przynajmniej nie tego konkretnego dnia. 

Nic to, nie zrażamy się, jedziemy dalej. Za jakąś dłuższą chwilę, gdy emocje już opadły i wydawało się, że będzie spokojnie, i błogo usłyszeliśmy przeraźliwy dźwięk klaksonu. Aż podskoczyłam z wrażenia, co rzadko mi się zdarza za kółkiem. Lookam w lusterko, a tam tir mruga mi światłami jakby był na dyskotece i pipczy, i dodatkowo wygraża (!) mi ręką przez okno. Czemu? Bo ośmieliłam się zwolnić i nie pchać chamsko na trzeciego tylko spokojnie poczekać by wyminąć rowerzystę (który nomen omen jechał lekkim wężykiem, uśmiechnięty oraz zadowolony z życia zajmując niemalże cały pas). Jeeenyyy, jacy ci kierowcy są mega niecierpliwi! Suma sumarum tirowy gość i tak mnie potem nie wyprzedził, więc nie wiem po co odstawił cały ten popisowy cyrk. Dobrze, że nie miałam CB, bo bym się pewnie nasłuchała co nieco na swój temat. Pfff, faceci... 

Do celu dotarliśmy o czasie, już bez żadnych dodatkowych atrakcji, aczkolwiek tuż przed wjazdem do miasta przez jezdnię przebiegł nam czarny kot. Na szczęście on pecha nie przynosi, wbrew powszechnym opiniom, i tego się trzymajmy ;) Ja nie twierdzę, iż powiedzenie kobieta za kierownicą wzięło się z niczego i jest totalnie wyssane z palca. Wszyscy przecież wiemy jak jest i nikomu nie trzeba tego jakoś specjalnie tłumaczyć. Ot - cała filozofia. Ale niektórzy mężczyźni mogliby sobie wziąć na wstrzymanie, doprawdy. Bo to strasznie irytujące jest, kiedy na każdym kroku musimy wam udowadniać, iż jakoś dajemy radę. Powoli byle do przodu. ;)

A na uczelni miałam całe dwa dni zajęć w tym tygodniu. Następny zapowiada się jeszcze przyjemniej i krócej. I nawet przez moment zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia, ale szybko sobie poszły, i jestem im za do wdzięczna. Na wkuwanie jeszcze przyjdzie przecież czas. ^^


*Miejsce Mojego Studenckiego Łez Padołu

4 komentarze: