when there's no freaking cardiac output!

sobota, 20 października 2012

done with dead ppl

Sądówka nie jest dla wszystkich. Ludzie z nią związani nie są normalni w szeroko pojętym tego słowa znaczeniu. Nie mogą być. I nie chodzi mi tu bynajmniej o czarny humor, branżowe dowcipy, określenia i inne tego typu rzeczy. Raczej o sposób zachowania, o postrzeganie rzeczywistości, o pewne wyzucie z emocji, o mimikę twarzy, a w zasadzie o jej brak, o sposób radzenia sobie ze stresem.

No bo co można powiedzieć po powrocie do domu komuś kto nie przeżył tego co my? Na pytanie jak było na uczelni, które zadał mi mój niemedyczny bf nie potrafiłam odpowiedzieć. Słowa nie były w stanie oddać tego co czułam, a tekst w stylu -

wiesz, całkiem spoko, gdy otwieraliśmy czaszkę to przypomniało mi się, że podobnie brzmi otwieranie ostrygi, takie chruuup, czaisz nie? a jak wyciągaliśmy mózg to słychać było jakby ktoś orzechy włoskie obierał, a u mnie na ogrodzie tyle orzechów pospadało w tym roku! gdy dotarliśmy do płucek to miałam wrażenie, że stoję za ladą stoiska z kurczakami no i w efekcie strasznie się głodna zrobiłam 

- nie brzmi najlepiej. Albo w jaki sposób opowiedzieć o gwałtach i ich okrucieństwie? Gdy widzi się rezultat w postaci ciała, ma się naświetlony scenariusz akcji i dowody rzeczowe. Liczne zadrapania, otarcia, siniaki, ślady zaciśniętych na szyi dłoni sprawcy... Kiedy z pewnością można powiedzieć, że ofiara walczyła i starała się bronić. Niby jak mam to skomentować? 

Nooo wiesz, musiała go znać, bo znaleźli ją u niej w mieszkaniu. Może poznała go niedawno, zaprosiła do siebie i zwyczajnie miała pecha? No bo skoro go zaprosiła to chyba liczyła się z faktem, że on będzie chciał ją przelecieć, nie? A że ona nie chciała to się na nią rzucił. Proste jak konstrukcja cepa. Taki life. 

Tego co tam zobaczyłam zapewne nie zapomnę na dość długi czas. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie niektóre aspekty sekcji, a nawet sam jej sposób przeprowadzenia. Ma się to nijak do zajęć w anatomicznym prosektorium bądź też do ćwiczeń na patomorfie. Zakładasz fartuch i wchodzisz do oświetlonej białym światłem sali pełnej nieboszczyków. Masz nieodparte przeświadczenie, że znalazłeś się w innej rzeczywistości, która dla zwykłych ludzi jest nieosiągalna. Nie jest mrocznie - czego można by się spodziewać, atmosfera wbrew pozorom sztywna nie jest i nawet unoszący się w powietrzu zapach nie przeszkadza tak bardzo jak straszą starsi koledzy (im bliżej stołu tym paradoksalnie mniej śmierdzi!). Tam po prostu panują inne reguły gry, co początkowo ciężko jest ogarnąć.

W pierwszy dzień staliśmy jak osłupiali. Nie mieściło nam się w głowach, że mózg chowa się do brzucha, że czachę wypełnia się gazą albo innym materiałem, że skalp tak plastycznie po odpreparowaniu daje się naciągać, że wszystko po kolei jak leci ciacha się na kawałeczki by na koniec ładnie pozszywać skórę na okrętkę. No bo niby kto miał nas o tym uprzedzić? W drugi dzień wiedzieliśmy czego się spodziewać, w trzeci z zainteresowaniem zaglądaliśmy technikom i lekarzowi przez ramię, a już pod koniec tygodnia przestaliśmy się bać i czynnie uczestniczyliśmy w sekcji. Jak widać do wszystkiego można przywyknąć. Kwestia czasu.

Prokuratorzy, z którymi udało mi się zamienić parę słów, wyglądali jak z journala, co strasznie kontrastowało mi z widokiem rozprutych i pokiereszowanych zwłok. Totalnie nie ta bajka. Ponoć większość zabójstw zdarza się w najbliższym otoczeniu, ofiara zna swojego oprawcę, często jest to własna rodzina - ojciec katujący dzieci, córka napadająca na matkę... Heh, z tego by wynikało, że z rodziną faktycznie najlepiej wychodzi się na zdjęciu. ;] Mnóstwo jest też ofiar wypadków komunikacyjnych. Idziesz, idziesz, idziesz i nagle łup - już cię nie ma. 

Najbardziej siedzi mi w głowie przypadek młodego chłopaka. Na pierwszy rzut oka myślałam, że zmarł z przyczyn sercowych czy coś w tym stylu. Praktycznie zero obrażeń. Poza jednym. Miał pękniętą czaszkę, co odebrało mu jakiekolwiek szanse przeżycia. Dosłownie mózg mu wypływał na zewnątrz. Został potrącony przez samochód i w tym momencie wszystko dla niego się skończyło. W ręce wpadło mi jego zdjęcie obecne w aktach sprawy - wyglądał na szczęśliwego, zadziornego i lekko zbuntowanego faceta. Heh, nikt z nas nie zna dnia ani godziny.

Lecz żeby nie było tak strasznie to blok mamy zaliczony, oświadczono nam, że miejsce specjalizacyjne zawsze się znajdzie i jeśli mielibyśmy już dość żywych pacjentów to możemy śmiało do nich uderzać, i przyjmą nas z otwartymi rękami! Na sądówce będziemy mieć ciszę oraz święty spokój, dobre pieniądze, bo o znajomościach z prawnikami, prokuratorami, policją i gangsterami nie wspomnę. 


18 komentarzy:

  1. Dżizas, za żadną kasę chyba bym się w to nie pakowała... Twój opis jest wyjątkowo przerażający!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. opis opisem, a realia realiami - ja tam dobrowolnie raczej nie wrócę ;)

      Usuń
  2. Nigdy nie ruszały mnie opisy takich sytuacji, ale po przeczytaniu Twojego posta i uświadomieniu sobie, ze mnie to też czeka(jestem na 1 roku lek) jestem trochę przerażona :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. heloł ^^
      nie ma co się martwić na zapas - masz jeszcze mnóstwo czasu do ostatniego roku studiów :) mnóstwo różnorakich wrażeń dopiero przed Tobą ;)

      Usuń
  3. Przeczytałam na jednym wdechu - mam wrażenie, że każdy student myśli, że po tylu latach na salach operacyjnych, w prosektorium itp itd nic nie jest w stanie go zaskoczyć - a tu porządny kubeł zimnej wody na samym finiszu. Sekcja dzieci chyba jest najgorsza, nie wiem, przynajmniej w mojej głowie kręci się wokół tego największy strach i obawy :-/
    Co do specjalizacji - to wyrachowanie i przyzwyczajenie się do bycia surową osobą byłyby chyba najtrudniejsze, w sumie miło z ich strony, że Was zapraszają otwarcie, bo w innych dziedzinach to raczej zniechęcają niż namawiają do otwierania specjalizacji ;-) (patrz: ginekologia, interna...)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zaszczyt uczestniczenia w sekcji bejbów mnie ominął i jestem z tego powodu niezmiernie szczęśliwa :]

      chociaż z racji specjalizacyjnych skłonności pewnie nie raz się z tym zetknę... ale jeszcze nie teraz - jeszcze mam na to czas ;)

      Usuń
  4. Studenci medycyny w ogóle żyją w swoim świecie. Dla nas niektóre rzeczy robią się normalne i dopiero reakcje ludzi z nie naszego otoczenia dają mi do myślenia. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, ale z drugiej strony znieczulica i wyrachowanie nie jest najlepszą opcją. Tylko tak ciężko znaleźć granicę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. każdy ma swój własny balans, który, stety czy nie, przychodzi z czasem

      Usuń
  5. A nie miałaś sekcji na patomorfie?? Tam właśnie pierwszy raz widziałem jak się mózg chowa do brzucha - myślałem, że układa się wszystko tak jak jest normalnie ;P

    Ludzie na sądówce mają naprawdę duży dystans do pracy xD
    Sądówkę wspominam jako jeden z fajniejszych przedmiotów :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ooo tak, dystans to oni mają niespotykany xD

      na ptm sekcja mnie ominęła, bo zajęcia miałam w piątki i nigdy nie starczało dla nas ciał :P
      stąd takie zderzenie ze ścianą w moim wykonaniu na sądówce ;]

      Usuń
  6. Brzmi przerażająco, ale i ciekawie. Wbrew pozorom, to jeden z takich wpisów, który mobilizuje mnie do tego, żeby wziąć teraz atlas do rąk, zdać te cholerne szpilki i dążyć do celu. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. A ja mimo wszystko zawsze chciałam być patomorfologiem, kroić zwłoki i badać to wszystko.
    Że też wybrałam się na nudną ekonomię...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. idę o zakład, iż ekonomia również przyprawia o mrożące krew w żyłach momenty :P no i przy tych cyferkach pewnie ciągle chce się jeść - jak przy płuckach xD
      widzisz? mamy tak samo ^^

      Usuń
  8. pracuję w hospicjum, więc rozumiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nigdy nie wiesz, kiedy w jakiejś kosmicznej sytuacji znajdziesz się z bandziorami sam na sam (sama na samą?). Trzymaj się z daleka od krawężników

    OdpowiedzUsuń