Wyobraźmy sobie, czysto hipotetycznie oczywiście, że pracujemy w szeroko pojętym transporcie medycznym. Mamy na sobie czerwone wdzianko z odblaskami, błyszczący ambulansik czeka na nas zaparkowany przed szpitalem, a naszym zadaniem jest odstawienie starszego pana do domu. Wyobraziliście sobie to już? Tak? No to lecimy dalej. Pacjent został bezpiecznie zapakowany do pojazdu, kierowca odpalił silnik, wszystkie dokumenty mamy spakowane i ruszamy w drogę. Jedziemy sobie spokojnie, bez włączonej dyskoteki na dachu, prowadzimy ze współtowarzyszem podróży lekką pogawędkę po czym docieramy pod wskazany przez dyspozytora adres. Otwieramy drzwi karetki, wyciągamy pacjenta przypiętego pasami na krzesełku, namierzamy właściwą klatkę schodową by w efekcie nacisnąć przycisk domofonu. Odbiera kobieta, prawdopodobnie żona wiezionego przez nas pana, my się przestawiamy i zostajemy wpuszczeni do środka. Wszystko dotychczas przebiega standardowo. Do czasu... I tu następuje kulminacyjny moment wyobrażanej sobie przez nas sytuacji. Krzesełko z pacjentem się przechyla i niespodziewanie uderza o ziemię. Łuuup! W konsekwencji starszy pan ma rozbitą głowę, a my problem do rozwiązania. Co byście drodzy Czytelnicy zrobili?
a) fachowo zaopatrzyli gościa i zgodnie z medycznymi przesłankami profilaktycznie zabrali go na sor celem sprawdzenia czy nic mu się przez przypadek nie stało, wszak przezorny zawsze ubezpieczony i trzeba dmuchać na zimne;
b) prawie fachowo zaopatrzyli gościa i z krwawiącą raną zostawili w domu zgodnie z zasadą, iż każdy krwotok kiedyś ustanie;
c) rozglądnęli się na prawo i lewo, upewniwszy się, że nikt was nie widział w tej dalece niekomfortowej sytuacji, przyłożyli gazik do rany, i jak gdyby nigdy nic kontynuowali wnoszenie dziadzia po schodach, a żonie na odczepnego rzucili tekstem, że pan sam sobie zrobił kuku, i nic tu po was, i do widzenia pani;
No bo kto niby udowodni wam winę? Ewentualnych świadków brak, zeznania macie perfekcyjnie uzgodnione, pacjent sam się na was nie poskarży. Zero podejrzeń, zero strachu. Jednak upierdliwa żona zawiadamia prokuraturę, ponieważ twierdzi, że dziadziuś sam sobie krzywdy by nie zrobił i szuka winnych. I drąży temat z uporem maniaka. Składacie wyjaśnienia i myślicie, że już wszystko za wami, i nic wam nie zrobią, bo dowodów nie ma, gdy ni stąd, ni zowąd oskarżyciel bezczelnie wymachuje wam przed oczami nagraniem z monitoringu umieszczonego na klatce schodowej. I szyderczo się śmieje, gdyż całkowicie zniweczył waszą linię obrony. Momentalnie jesteście w czarnej dziurze by nie powiedzieć dosadniej. Rach ciach zostajecie zawieszeni w pracy by na koniec utracić ją całkowicie.
Smutne? Niemożliwe? Takie sytuacje się nie zdarzają? Bzdura. Niestety złe rzeczy dzieją się od czasu do czasu wśród nas. Odsyłam tu. Jak zwykle paskudny tevałen nagłośnił i rozdmuchał sprawę, i zagrał kierowcom medycznym na nosie. Szkoda tylko, że przez nieostrożność innych cierpi pacjent i ogólna społeczna opinia dotycząca panów w czerwonym kubraczku.