when there's no freaking cardiac output!

niedziela, 15 grudnia 2013

piątek trzynastego

Niby zwykły dzień, lecz i tak wszyscy modlą się w duchu by przeżyć go bez trwałego uszczerbku na zdrowiu. Dla mnie zaczął się najzwyczajniej w świecie. Zwlekłam się z łóżka, odbębniłam poranny schemat niezbędnych czynności, wyszłam z domu pięć minut wcześniej niż zwykle, ponieważ założyłam buty na wyższym obcasie, w których ciut wolniej mi się chodzi i na luzaku skierowałam się w stronę przystanku.

Minęłam pierwszy zakręt, włożyłam rękę do wewnętrznej kieszonki torebki i ze zgrozą stwierdziłam, iż nie mam przy sobie żadnych dokumentów. Karty, prawka, biletu sieciowego. Nic! O drobnych na soczek w szpitalnym barku nie wspominając. A czemu? Bo jak na ciemną blondynkę przystało o świcie zmieniłam torebkę tak by pasowała mi do butów i zapomniałam się przepakować :D Nie pozostało mi nic innego jak wrócić do domu, wdrapać się na trzecie piętro (zadyszkę miałam jak się patrzy), migusiem zabrać brakujące rzeczy i wybiec z klatki ryzykując w najlepszym wypadku połamaniem obu kończyn z uwagi na nieprzyzwoicie wysokie obuwie. No cóż...

W pracy na dzień dobry zderzyłam się klato-brzuchem z szefem oddziału (tzn ja wpadłam na jego brzuch swoją klatą, bo różnica wzrostu jest dość znaczna) i odbiłam się jak od wielkiej dmuchanej piłki lądując w ramionach kolegi. Przynajmniej nie nabawiłam się nowych siniaków - trzeba się cieszyć z małych rzeczy, prawda? Potem poszło już z górki. Oblałam się truskawkowym jogurtem (który pozostawił mi na fartuchu i spodniach plamy o wątpliwym pochodzeniu, także musiałam się przebrać w trosce o swoją reputację), potknęłam się o własne nogi wpadając na swojego Oby-Przyszłego-Kierownika-Specjalizacji, który jest do mojej niezdarności życiowej na szczęście trochę przyzwyczajony i ratując mnie od upadku pokiwał tylko współczująco głową uśmiechając się znacząco (w poniedziałek będzie mi to na bank wypominał trąbiąc na prawo i lewo, że na niego lecę :D). Jakieś 30 minut później na mój nowy i śnieżnobiały (bo dopiero co ubrany) fartuch siknęła krew, której się zupełnie nie spodziewałam i do końca dnia chodziłam z czerwoną plamą w kształcie ogromnego kleksa umiejscowioną centralnie na przodzie mego odzienia. Fakt, mogłam przebrać się w ubranie z bloku po raz trzeci tego dnia, ale doszłam do wniosku, że przy moim szczęściu lepiej nie drażnić losu i nie wystawiać nieubrudzonych ciuchów na pokuszenie. 



8 komentarzy:

  1. haha!a wiesz, że paraskewidekatriafobia - to strach przed piątkiem 13? Dobrze, że ucierpiały tylko Twoje fartuchy...i reputacja;)/pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, udało mi się to płynnie przeczytać dopiero za trzecim razem :D Używasz zdecydowanie za trudnych słów :P

      Usuń
  2. ktos kto wmyslil biale stroje do pracy szpitalu ten byl chyba rowno narabany :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak! Dlatego ja na ten przykład zaopatrzyłam się w malinowe spodnie w ramach prezentu dla samej siebie :D

      Usuń
  3. A ja jeszcze nigdy nie miałem żadnego problemu z piątkiem 13...
    Tak wiem "jeszcze" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słowo 'jeszcze' jest tu kluczem do ekscytującego i pełnego wrażeń świata przygód :P

      Usuń