Będąc małym dzieckiem miałam tysiąc pięćset sto dziewięćset pomysłów na przyszły zawód. Wszystko mi się podobało. Chciałam być baletnicą, bo właśnie od klasyki rozpoczęła się moja przygoda z tańcem. W wieku sześciu lat rodzice zaprowadzili mnie na pierwszą w życiu próbę i tak mi się to spodobało, że z małymi przerwami praktykuję to po dziś dzień. Byłam jednak nad wyraz rozsądną dziewczynką i wiedziałam, że z tej mąki raczej chleba nie będzie i że trzeba coś więcej osiągnąć niż tylko przewalać się po scenie.
Tak więc tancerkę zastąpiła kariera w modelingu. Skończyła się ona zanim się tak na dobrą sprawę rozpoczęła. W zasadzie trafiło ją z chwilą brutalnego odkrycia, iż moje geny nie zrobią ze mnie wysokiego wieszaka pozbawionego mimiki twarzy. Jakoś zbytnio mnie to nie zraziło i wymyśliłam sobie, że będę mechanikiem samochodowym. Spędzałam wówczas mnóstwo czasu w garażu i na warsztacie z tatą pasjonatem, także nic dziwnego, że zapragnęłam iść w jego ślady. Tylko mama lekko kręciła nosem...
Jednak i na nią przyszła pora, ponieważ po erze fascynacji motoryzacją nastała era nowojorskiej giełdy. Wszak makler nie jest dostępny dla przeciętnego Kowalskiego, a poza tym wymaga kombinatorstwa i dodatkowo w zestawie dołączona jest adrenalina w różnych dawkach. A adrenalinkę lubimy bardzo. Na ówczesną porę wydawało się to wystarczająco satysfakcjonujące.
Gdzieś w gimbazie zrodził mi się pomysł zdobycia uprawnień tłumacza. Fucha świetna, predyspozycje miałam, umiejętności również, nauka nie stanowiła problemu, czemu by nie pójść w tym kierunku? Pech chciał, że zmieniły się przepisy oraz zasady przeprowadzania egzaminów, nie wystarczało już swobodnie mówić i myśleć w obcym języku. Musiałabym wybrać filologię stosowaną by móc się ubiegać o stosowne papiery, a na nią pójść nie chciałam i całość spaliła na panewce. Stanęłam w martwym punkcie i tak sobie stałam dobrych parę miesięcy.
Gdzieś w gimbazie zrodził mi się pomysł zdobycia uprawnień tłumacza. Fucha świetna, predyspozycje miałam, umiejętności również, nauka nie stanowiła problemu, czemu by nie pójść w tym kierunku? Pech chciał, że zmieniły się przepisy oraz zasady przeprowadzania egzaminów, nie wystarczało już swobodnie mówić i myśleć w obcym języku. Musiałabym wybrać filologię stosowaną by móc się ubiegać o stosowne papiery, a na nią pójść nie chciałam i całość spaliła na panewce. Stanęłam w martwym punkcie i tak sobie stałam dobrych parę miesięcy.
Pewnego poranka obudziłam się z iście irracjonalnym pomysłem. Ni to z gruszki, ni z pietruszki zupełnie mi odbiło i niespodziewanie zamarzyła mi się medycyna. Nie byłam w stanie racjonalnie wytłumaczyć swojego wyboru. Chciałam, bo tak i nie było mowy o jakiejkolwiek dyskusji. Uparłam się jak bury osioł i nie chciałam słuchać, że porywam się z motyką na księżyc. Bo nie miałam pleców, rodzinnych tradycji, lekarskich znajomych, bo nie wiedziałam z czym to się wiąże, jak to wygląda od środka, że nie jest tak bajkowo jak w ostrym dyżurze, bla bla bla. Robiło mi się nawet mdło (choć nigdy nie zemdlałam!) na widok pobierania krwi, ale to tylko taki mały nic nieznaczący szczegół... Lecz się zawzięłam, gdyż jak to? Ja nie dam rady? Ach te wygórowane ambicje. ;> Jak doskonale widać na załączonym obrazku właśnie udowadniam sobie i innym, że jak się chce to można wszystko. Ale...
Ale znowu niedługo będę musiała wybrać. I w tym momencie kompletnie nie wiem która droga jest dla mnie najodpowiedniejsza. Jacy szczęśliwi są ludzie, którzy od początku do końca konsekwentnie trzymają się swojego wyboru. W momencie rozpoczynania studiów też zaliczałam się do tej grupy. Dumnie deklarowałam, iż bejby to mój docelowy target. Z biegiem czasu traciłam na pewności. A aktualnie wiem tylko, że nie chciałabym parać się dorosłymi ludźmi w POZtach (z całym szacunkiem dla rodzinnych i internistów). Gdybym nie trafiła na pasjonatów w nie-pediatrycznych dziedzinach, to z dużym prawdopodobieństwem teraz nie miałabym takiego dylematu. Jakimś cudownym zbiegiem okoliczności dane mi było poznać wielu naprawdę wspaniałych doktorów, którzy odkryli przede mną zupełnie nieznane dotychczas rejony medycznego świata, wzbudzając przy tym niemałą ciekawość i w pewnym sensie burząc mój perfekcyjnie poukładany zawodowy plan. Ilekroć teraz ktoś zadaje mi pytanie o planowaną speckę to wzruszam ramionami. Choć przyznaję z ręką na sercu, że czasami mam przeogromną ochotę zabić owego delikwenta wzrokiem. Przecież w każdym z nas drzemie instynkt mordercy. :P
Heh, przez swoje durnowate niezdecydowanie i mętlik w głowie mam niezłą rozkminę na kolejne dwa lata. I jak tu żyć w świętym spokoju? ;)
Zauważyłam pewną tendecję. Kiedy czasem kliknę w linki blogów medycznych zawsze czytam o reakcjach "i kill you" :3 w odpowiedzi na pytania o wybór specjalizacji.
OdpowiedzUsuńKiedy rozmawiam ze znajomymi z lekarskiego (z różnych lat), to każde wie dokładnie gdzie chciałoby się dostać i rozwija zainteresowania w ramach koła. Jedynym wyjątkiem jest dwójka kolegów studiujących równolegle na MISMaPie - bo sami jeszcze nie wiedzą czy chcą być lekarzami czy naukowcami.
Ciekawe, co?
Próbę robiłam w grupach po blisko 10 osób, stąd to zwęszenie tendencji.
nie wyciągałabym tego typu wniosków zbyt pochopnie ;) niczego nie można być pewnym na 100%, nawet przyszłej zawodowej kariery;
Usuńa n-te pytanie znajomego/ciotki/brata/kuzynki/pani w sklepie/kogokolwiek byś sobie tu nie wpisała może przyprawiać co najmniej o lekką irytację w połączeniu z bólem głowy :P przy zapętlonym i powtarzającym się w kółko układzie tych samych pytań budzą się instynkty destrukcyjne ^^
i próbę robiłam na grupie około 300 osób ;D
ja tam dalej mam taki plan, że jakby mi medycyna jednak nie wyszła to będę motorniczą w tramwaju :D zażyczyłam sobie na prezent urodzinowy od grupy godzinę jazdy tramwajem ^^
OdpowiedzUsuńtez zawsze zazdrościłam tym, którzy już w przedszkolu wiedzieli, że będą chirurgami czy innymi ginekologami i dalej się tego trzymają... mają łatwiej :P
ja założę sklep monopolowy! przy moich żulowych znajomościach i handlowym doświadczeniu sukces mam gwarantowany :P
UsuńMechanik samochodowy:D Jeszcze nie spotkałam się z kobietą mechanikiem. Ale pewnie czas spędzony z tatą w garażu nie poszedł na marne i teraz wiesz np. co się konkretniej dzieje z samochodem, bo dla mnie to jest czarna magia...
OdpowiedzUsuńMoże ten rok będzie przełomowy:) W końcu tyle klinik. Ewentualnie drogą eliminacji, co na pewno nie. Zawsze to coś. Mi o wiele łatwiej stwierdzić, jakiej specjalizacji NA PEWNO nie wybiorę niż którą wybiorę:P
bo taki mechanik to pewnego rodzaju doktor samochodowy :P nauki na marne nie poszły - koło zmienić potrafię ;D
Usuńyhm... ja tak sobie eliminuje już od pewnego czasu i coraz mniej mi zostaje w puli do ewentualnego wyboru ^^ tak źle i tak niedobrze ;)
Podobno staż pomaga ostatecznie się zdecydować. Mimo że mi teraz na internie się podoba i jest naprawdę świetnie, to nadal nie myślę o tej specjalizacji i trzymam się AiIT
OdpowiedzUsuńw stażu jedyna nadzieja ;)
Usuńchociaż kuszą człowieka na każdym kroku :P
przewiduje, iż ostateczna bitwa rozegra się pomiędzy dwoma dziedzinami, lecz jaki będzie jej wynik - na dzień dzisiejszy ciężko stwierdzić ;>
Ja mam jak na razie 4 pomysły na siebie, które muszę porządnie zweryfikować, a nie jestem w stanie tego zrobić chodząc na koła naukowe, nie mając nawet podstaw całej fizjologii, patofizjologii czy interny. Dlatego usprawiedliwiam się, że na razie mam czas na jakiekolwiek ukierunkowywanie się ;-)
OdpowiedzUsuńu nas koła są przede wszystkim od pisania prac, raczej na dyżurach można coś podziałać jeśli zakręci się przy właściwym doktorze ;)
UsuńHaha, ja jeszcze studentką nie jestem a już zawsze gdy rozmowa schodzi na temat studiów słyszę pytanie co DOKŁADNIE chcę robić po i niezmiennie znoszę spojrzenie wielkich jak pięciozłotówki oczu rozmówcy, gdy mówię, że nie wiem :D
OdpowiedzUsuńAle jak mi ze studiami nie wyjdzie to zostanę drugą Beatą Pawlikowską i będę jeździć po dżunglach, pisać reportaże, artykuły i książki. That's the plan ;)
grunt to mieć jakąś ciekawą alternatywę :P
Usuń