Kolejny wyjazd z rzędu. Tego dnia na mieście był taki ruch, że przez 7 godzin jeździliśmy non stop nie zjeżdżając do bazy. Dobrze, że miałam w kieszeni dwa duże 3bity, a na SORze była darmowa woda, bo byśmy wszyscy umarli z hipoglikemii i odwodnienia.
Dyspozytorka (ta z rodzaju wysyłam do wszystkiego o każdej porze dnia i nocy) przekazała nam przez radio zlecenie, które brzmiało mniej więcej tak: naćpał się, nachlał się, rozciął sobie łeb. Tłuczemy się przez całe miasto by dotrzeć do ogródków działkowych, o których istnieniu nie miałam pojęcia.
Swoją drogą pracując w ratownictwie można zwiedzić miasto, w którym się mieszka od urodzenia i wciąż poznawać nowe miejsca!
Idę pośrodku moich dwóch kolegów. W sensie przede mną ratownik i za mną ratownik. Czuję się przez to bezpieczniejsza. Wchodzimy do meliny. Moim oczom ukazuje się widok jak po dobrej, mocnej imprezie. Tu flaszki, tam flaszki, walające się pod nogami puszki po piwie, resztki chipsów i nieokreślonej substancji. Na zniszczonej wersalce siedzi młody chłopak. Źrenice wywalone na całą gałkę, błogi uśmiech na twarzy. Nirwana jak w mordę strzelił :D
I tak, łeb rozcięty tuż nad okiem. Krew się leje. Kapie w zasadzie... No ale dla zwykłego śmiertelnika krew sika na wszystkie możliwe strony, a pacjent z wykrwawienia umrzeć może. Czujecie klimat, nie? Dramatyzm wisi w powietrzu i gęstnieje z każdą możliwą chwilą.
Przystępujemy do standardowych czynności. Jeden z kolegów zbiera wywiad (ale zajebisty macie ten pomarańczowy kombinezon! tak j*bie po oczach! --> to była odpowiedź na pytanie "czy pan wie, gdzie się pan znajduje"), a ja i kolega numer dwa zabieramy się za doprowadzanie pacjenta do względnego porządku. Powiedzmy do jako takiego stanu. Biorąc pod uwagę fakt, że gość wygląda jakby go ktoś wrzucił do niszczarki, a potem jeszcze odwirował w pralce, to nie jest to łatwe zadanie.
Nawet się nie zorientowałam, gdy zaczęłam mruczeć pod nosem piosenkę wylansowaną na festiwalu we Wrocku. Najpierw refren musiał pojawić się w mojej podświadomości, następnie przedrzeć się do świadomości, zagrać mi w głowie by finalnie wydostać się na zewnątrz. A całość leciała mniej więcej tak:
Hera, koka, hasz, elesdi...
Cyk cyk cyk gazikiem z wodą utlenioną po ranie. Rachu-ciachu i po strachu.
Ta zabawa po nocach się śni...
Jeszcze tylko plasterek na policzek i jest cacy.
Elesdi, hera, koka i hasz....
O kurcze, to się nadaje do szycia! Trzeba to jakoś ucisnąć, przyklepać i dowieźć w całości.
Podziel się z kolegami czym masz!
W drodze do szpitala śpiewaliśmy ją już całą załogą, a nasz pasażer kiwał radośnie głową na boki w tylko sobie znanym rytmie. No cóż... muzyka łączy ludzi!
Przystępujemy do standardowych czynności. Jeden z kolegów zbiera wywiad (ale zajebisty macie ten pomarańczowy kombinezon! tak j*bie po oczach! --> to była odpowiedź na pytanie "czy pan wie, gdzie się pan znajduje"), a ja i kolega numer dwa zabieramy się za doprowadzanie pacjenta do względnego porządku. Powiedzmy do jako takiego stanu. Biorąc pod uwagę fakt, że gość wygląda jakby go ktoś wrzucił do niszczarki, a potem jeszcze odwirował w pralce, to nie jest to łatwe zadanie.
Nawet się nie zorientowałam, gdy zaczęłam mruczeć pod nosem piosenkę wylansowaną na festiwalu we Wrocku. Najpierw refren musiał pojawić się w mojej podświadomości, następnie przedrzeć się do świadomości, zagrać mi w głowie by finalnie wydostać się na zewnątrz. A całość leciała mniej więcej tak:
Hera, koka, hasz, elesdi...
Cyk cyk cyk gazikiem z wodą utlenioną po ranie. Rachu-ciachu i po strachu.
Ta zabawa po nocach się śni...
Jeszcze tylko plasterek na policzek i jest cacy.
Elesdi, hera, koka i hasz....
O kurcze, to się nadaje do szycia! Trzeba to jakoś ucisnąć, przyklepać i dowieźć w całości.
Podziel się z kolegami czym masz!
W drodze do szpitala śpiewaliśmy ją już całą załogą, a nasz pasażer kiwał radośnie głową na boki w tylko sobie znanym rytmie. No cóż... muzyka łączy ludzi!
Ahahahahahahaha
OdpowiedzUsuńKlaszczę uszami i podskakuję w duchu czytając Twoje opowieści:))
A swoją bujną wyobraźnią przenoszę się w czasie i przestrzeni, i śpiewam z Tobą.
Oby jak najwięcej takich sytuacji!! :D I koniecznie opisuj je na blogu, przynajmniej jakiś dobry kabaret wreszcie człowiek ma^^
staram się, choć czasu jest jak na lekarstwo, bo tyyyleee się dzieje na wszystkich możliwych płaszczyznach życia, że blog na tym cierpieć musi! :)
Usuń"ale zajebisty macie ten pomarańczowy kombinezon! tak j*bie po oczach!" ;D
OdpowiedzUsuńDrugą rzecz, na którą zwróciłam uwagę, w siódmym akapicie (chyba, jak dobrze policzyłam) wkradła Ci się literówka "murczeć" ;) Przepraszam Cię, ale tylko tyle zajarzyłam na dzień dzisiejszy ;*
OdpowiedzUsuńdziękuję! już poprawiłam :)
Usuńaaa czemu obrazek mi sie nie wyświetla? :(
OdpowiedzUsuńtu masz adres url do obrazka, mnie raz wyświetla, a raz nie, więc to google miesza ;)
Usuńhttp://i1.kwejk.pl/site_media/obrazki/2014/04/792e0a3d94b72630bf30d7f2c581fc89_original.jpg?1397206421
a wystarczyło kliknąć na to i się pojawił ;D
UsuńJeszcze chwila i pomyślałabym, że to scena z jakiegoś filmu. Szczególnie to zakończenie z kiwającymi się głowami ratowników i pacjenta, uahahahaha!
OdpowiedzUsuńByło zahipnotyzowany, dlatego się kiwał :P
UsuńWidzisz jak wesoło jest w karetce, co wpis to radosna historia
OdpowiedzUsuńCiekawe co Panu grało w głowie jak tak nią kiwał ?
P/S
Tak tak zmieniłem podpis
Właśnie coś mi się tak zdawało,gdy odwiedzałam ostatnio eMeSa. Obrazek pasował do Ciebie, ale podpis już był inny :P
Usuńhaha no fajna historia, fajna... chociaż średnio przepadam za tą piosenką, to chyba idealnie pasowała do klimatu... ;p
OdpowiedzUsuńBardziej trafnej piosenki już chyba się nie znajdzie :D
UsuńDramatyzm wsi przeczytalam ale to szczegół :D O historii wyjazdow pogotowia mozna byloby napisac duzo i grubo :D I niezly bestseller by z tego byl :D
OdpowiedzUsuńW sumie miejscówka, do której wtedy jechaliśmy wieś przypominała, więc Twoje nieprawidłowe przeczytanie mojego słówka jest w pełni usprawiedliwione ;)
Usuń