Od czasu do czasu zdarza mi się wybrać na mecz. No dobraaa... rzadziej niż od czasu do czasu, ale jednak częściej niż przeciętnemu Polakowi. W jakimś tam stopniu sportem się interesuję i jak na dziewczynę w miarę czaję o co kaman w grach zespołowych. Nabyłam więc bilety na mecz piłki siatkowej, ulubiona drużyna miała grać, paru znanych siatkarzy miało się pojawić także wszystko ładnie, pięknie i cacy...
... do momentu pojawienia się cheerleaderek. Ręce mi opadły, kiedy zaczęły tańczyć. Wypadły na parkiet i się zaczęło. O synchronach chyba nie słyszały, ze słuchem problem mają i to wyraźny, na choreografię spuszczę zasłonę milczenia. Przyzwyczajona do standardów dziewczyn z Asseco Prokom Gdynia czułam się jakbym dostała obuchem w łeb. No i zeszłam na ziemię, a dokładniej zsunęłam się niżej na krzesełku, a w mojej głowie jak echo obijało się pytanie - jakim prawem wpuścili je na boisko? Jeszcze gdybym nie była związana z tańcem to pewnie beztrosko klaskałabym razem z resztą ludu i moje poczucie estetyki by nie ucierpiało. A tak czułam co najmniej lekki niesmak. Heh, chciałoby się rzec jaka drużyna taki doping, tylko kurczę drużyna jest niczego sobie, a laski są z totalnie innej bajki. Ale może faktycznie za dużo wymagam... Co ja tam przecież mogę wiedzieć ;)
Większość zgromadzonych kibiców stanowili mężczyźni (co akurat specjalnie nie dziwi) z dziećmi płci brzydkiej (z synkami znaczy się w gwoli ścisłości), wykrzykujący co popadnie, wcinający laysy i popijający złocisty napój (skąd oni go wzięli Bóg jeden raczy wiedzieć). Tak czy siak nikt się nie awanturował, atmosfera była bez zarzutu, raz po raz do moich uszu dolatywały strzępki lekko seksistowskich komentarzy i tylko nieliczne osoby wydawały się być znudzone odbywającymi się rozgrywkami.
Odniosłam dziwne wrażenie, iż fanów drużyny przeciwnej było jak na lekarstwo (zdradzał ich zajmowany sektor). Kolorami się nie odróżniali, tylko kilku zamanifestowało swoje preferencje nosząc klubowy szalik i w ogóle siedzieli nadzwyczajnie jak na kibiców cicho... Osobiście się z czymś takim jeszcze nie spotkałam, widać mam za małe doświadczenie w tej materii.
Żargon też jakby był mniej wulgarny, ponieważ nie za często można było usłyszeć soczyste określenia oddające katastrofalną miejscami grę, a w tłum leciały stonowane komentarze typu:
- ale urwał (nasza drużyna zdobyła punkt przebijając piłkę nogą),
- nie ma lipy chłopaki,
- do boju, do booju, do booooju!
- qrwa, ja pie*dole taki mecz (po tym jak przeciwnicy doprowadzili do wyniku 2:2 w setach)
- tatuusiuuu,daj pieniążka na colę (dzieci to jednak bez trudu potrafią dostrzec hostessy z jedzonkiem i napojami),
- i raz, i dwa, i rączki do góry, i klaszczemy!
- panowie pokażmy im jak się kibicuje! oleoleoleoleeeee,
- raz, dwa, trzy ... jeeeeeeeeee,
- raz, dwa, trzy ... buuuuuuuuu,
- czy jest na sali lekarz? (to akurat poleciało w tłum i pozostało bez odzewu zaraz po tym jak jeden z zawodników felernie skoczył, a przy lądowaniu skręcił kostkę i musieli go znieść z boiska).
Chciałam sobie zrobić słit focię na fejsika z maskotką (byłby niezły szpan na dzielni), lecz zanim się ogarnęłam i wygrzebałam z otchłani mojej torebki aparat zwierzak zniknął, i już się więcej w moim rejonie nie pojawił (a to peszek).
I jeszcze na koniec wraz ze znajomymi doszliśmy do wniosku, iż
piwo + chipsy + facet o społecznych zapędach
=
idealny kandydat na przewodniczącego klubu kibica ;D