Trzecia doba anginy paciorkowcowej w moim osobistym wydaniu nie przeszkodziła nam spędzić cudownych walentynek pełnych kwiatów, czekoladek i tego wibrującego uczucia przepełniającego każdą komórkę ciała. Dla jasności - dzięki Niemu walentynki mam na co dzień, co sprawia, że jestem najszczęśliwszą babką na ziemi, ale mimo to wczoraj po raz kolejny mnie zaskoczył i ujął za serce!
Schodząc na ziemię - trochę się bałam łykać penicylinę, bo od początku studiów tłukli nam do głowy, że reakcje alergiczne są niefajne, że to, że tamto, a ja alergikiem jestem w pełnej krasie, ale zaryzykowałam (mając przy boku zestaw p/wstrząsowy i pouczoną rodzinę) i nie żałuję, bo aktualnie jest już dużo lepiej. Nie wiem kto mi tego syfa sprzedał (znajdę cię dzieciaku!), ale coś czuje, że kariera w peozecie będzie mnie sporo kosztowała... Tak swoją drogą jak to łatwo jest wypisać receptę komuś obcemu naświetlając mu możliwe działania niepożądane, a jak trudno jest wziąć zalecany lek samemu sobie. Człowiek się nad sobą tak strasznie trzęsie i rozczula, że aż trudno to pojąć!
A może tylko ja tak mam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz