when there's no freaking cardiac output!

sobota, 30 marca 2013

wesołego!




Kiepska jestem w składaniu jakichkolwiek życzeń, więc pozwolę sobie posłużyć się zamieszczonym wyżej obrazkiem ;)

środa, 27 marca 2013

oglądamy!

Z zamieszczonego niżej odcinka dowiemy się m.in., iż:

- Mojżesz to konfident,
- Chrystus Stwórcą jest,
- Barabasz robił bara-bara,
- w Wielką Noc urodził się Ktoś,

- w Wielki Czwartek była ostatnia wigilia, na której Judasz zrobił imprezę (mój osobisty faworyt),
- Wielki Tydzień to Tydzień Paschalny tudzież Advent (pewnie zależy od regionu - proste, nie?), 
- góra na Gie to Giewont (logiczne w sumie).


źródło: matura to bzdura


P.S. Uwielbiam się tak pusto dowartościowywać od czasu do czasu trafiając na tego typu perełki. ;D

poniedziałek, 25 marca 2013

peozet

w pewnej przychodni czekając przed gabinetem na przybycie swojego doktora 

x: panie, ja teraz wchodzę
y: myli się pan, bo ja
x: chyba pana pogło za przeproszeniem
y: że co proszę?
x: jam tu od rana, kolejke se wystołem
tłum: taaa taaa był tu
y: ale ja mam proszę pana numerek na godzinę
x: po moim trupie! ja żem był pierwszy
y: teraz jest moja kolej, pan patrzy: numerek jest, godzina jest, wchodzę ja
drzwi do gabinetu się otwierają i słychać: następny!
panowie ruszyli równocześnie i zaklinowali się w drzwiach
x: idź pan w cholerę, doktór mnie woła
y: ja byłem zarejestrowany!
x: ale ja mom zawał!!
y: a ja numerek!
x: a ja mom dwa zawały! o!
dr: o.O



Boshe... stężenie testosteronu na korytarzu sięgnęło pewnie górnej granicy normy albo ją przekroczyło. Swoją drogą dobrze, że nie doszło do większych rękoczynów i na przepychankach się skończyło.

piątek, 22 marca 2013

psychiatria dzień 3

ja: dzień dobry panu!
pacjent: bry... to pani...
był wyraźnie niepocieszony moim widokiem
ja: co u pana dziś słychać ciekawego?
pacjent: źle jest, jest źle, źle jest panienko
ja: a czemuż to tak?
pacjent: a kosztowała pani cokolwiek z tego, co nam kuchnia serwuje tu?
ja: nooo nie miałam jeszcze tej przyjemności
pacjent: więc mnie pani nie zrozumie! <foch>
ja: ?
pacjent: no głodny jestem! wam lekarzom to wszystko trzeba tłumaczyć jak prostemu chłopu ze wsi, normalnie kawę na ławę trzeba wykładać, nic nie łapiecie!

I w tym przecudnym momencie pacjent się na mnie wypiął, tzn. przekręcił się na drugi bok dając mi tym samym wyraźnie do zrozumienia, że bez porządnej drożdżówki rozmowy nie będzie.

Zanotowałam sobie więc: zawsze mieć coś słodkiego w kieszeni fartucha. ;D

środa, 20 marca 2013

psychiatria dzień 2

Dziś nie będzie o moim pacjencie. Dziś będzie o Patryku. Patryk tak na prawdę nie nazywa się Patryk, dostał taki przydomek* zaraz po tym jak ujawnił swoje zamiłowanie do zielonego koloru. Uwielbia nosić dresy w odcieniu skąpanej w deszczu wiosennej trawy, wybiera tylko neonowo-zieloną kredkę, kiedy przyjdzie mu coś narysować, żywo reaguje na osoby mające jakikolwiek element garderoby w tej barwie. No i ma dość głęboki autyzm (a to już kolorowo nie wygląda). Generalnie Patryk przebywa w domu doglądany przez rodzinę. Jest w niezłej formie, uczęszcza na terapię, podobno robi jakieś tam postępy. Wszystko pięknie, ładnie, większych kłopotów z nim nie było. Do czasu.

Tak się złożyło, iż z racji wieku zaatakowały go hormony. A w zasadzie burza hormonów. Zrobiły mu niespodziewany desant (taaa niespodziewany.... dojrzewanie dopada każdego) rozwalając poukładany i w miarę sprawnie funkcjonujący organizm. Testosteron zaczął bulgotać niczym zawartość wulkanu i od czasu do czasu nasz pacjent wybuchał niekontrolowanym atakiem agresji. Rozwalał wszystko co spotkał na swojej drodze łącznie z samym sobą. I tym oto sposobem znalazł się w szpitalu. 

Zupełnie nieświadoma historii chłopca (i w ogóle jego istnienia) przechadzałam się po oddziale w oczekiwaniu na rozpoczęcie swoich zajęć. Idę, idę, idę, rozmyślam nie wiadomo o czym (w sumie to chyba zastanawiałam się co zrobić na obiad, ale mniejsza z tym), gdy naglę słyszę:

- aaaaaaaaaaaa
- Patryk wracaj!
- aaaaaagrhhhhhhhhh

Skamieniałam, asekuracyjnie przykleiłam się do ściany i zdążyłam tylko odwrócić głowę by dostrzec, że z prędkością światła przez całą długość korytarza biegnie metr osiemdziesiąt chłopa wymachującego kończynami w nieskoordynowany sposób, a za nim ze stoickim spokojem w oczach podąża pan pielęgniarz. Momentalnie w głowie zaświeciła mi się animowana chmurka z migoczącym napisem wtf?!

Rzut oka na prawo, rzut oka na lewo - czysto? Czysto. Można odkleić się od ściany, uff... Minęły może ze 2-3 sekundy, które osobiście wydały mi się wiecznością, a w czasie których zdołałam się otrząsnąć ze stuporu i wrócić do rzeczywistości. Choć przyznam się, iż byłam tym wszystkim lekko oszołomiona. Spoko, widocznie takie rzeczy się zdarzają, w końcu ten szpital ma prawo mieć deczko odmienną specyfikę, czyż nie? 

Po skończonych zajęciach już bardziej ostrożna namierzyłam wzrokiem uspokojonego młodzieńca siedzącego na fotelu wyłożonym materacami. Wpatrywał się w jeden punkt ufiksowany gdzieś w przestrzeni i miarodajnie kiwał się w przód, i w tył uderzając przy tym plecami o miękkie oparcie. Obok niego niestrudzenie stał pan pielęgniarz pilnując by chłopiec przypadkowo się sam nie uszkodził. 

Wychodząc ze szpitala z nieustannie migającym Patrykiem przed oczami przypomniała mi się mała panda bujająca się na koniku. Porównanie dość kiepskie i może nawet lekko nie na miejscu, lecz doskonale odzwierciedla dzisiejszy widok. Straszny widok... Psychiatria to zdecydowanie nie moja bajka. 





to taki skrót myślowy pewnego doktora, który skojarzył to sobie z dniem Św. Patryka, kiedy to Irlandczycy przebierają się w zielone wdzianka i paradują po ulicach --> tak na wypadek gdyby ktoś nie zaczaił ;) 

poniedziałek, 18 marca 2013

psychiatria dzień 1

Dostaliśmy przydział pacjentów, którymi powinniśmy się zajmować, rozmawiać i doglądać ich przez cały ponad dwutygodniowy okres bloku. Ok, spoko. Istotą zabawy jest fakt, że nie mamy dostępu do historii choroby oraz innej cennej dokumentacji i nie wiemy co im dolega. Owszem, jest coś takiego jak karta obserwacji pielęgniarskich, ale oprócz powodu przyjęcia czy tam wpisów w stylu noc przespał dobrze, leki przyjmuje pod nadzorem nie ma tam w sumie niczego ciekawego. Obowiązującą zasadą jest housowskie credo everybody lies i tego mamy się trzymać.

Krążę sobie między piętrami i staram się zlokalizować oddział, na którym przebywa mój pacjent. Niby wskazówki dostałam i teoretycznie wiem gdzie iść, lecz wszystkie drzwi są pozamykane, przy każdym wejściu czatuje klucznik i nie tak łatwo dostać się do środka (nie wspominając już o wydostaniu się na zewnątrz). Koniec końców trochę mi z tym wędrowaniem schodzi. Ale jest, udało się! Znalazłam salę, pukam, grzecznie wchodzę do środka i w głowię zgaduję do którego łóżka powinnam uderzyć by od razu trafić. Po 5 sekundach dziecinnych wyliczanek skapitulowałam. Wszyscy wyglądają podobnie, mimika twarzy to dla nich chyba zupełnie obca bajka. Szary tłum... Nic to, skoro intuicyjny plan A nie zadziałał, wdrożymy plan Be i też będzie.

ja: dzień dobry, szukam pana iks
cisza...
ja: pan iksiński?
cisza...
ja: który z panów to pan iks?
cisza...

Dobra, pal licho, totalnie mnie zignorowali. Przeżyję. Czas na plan Ce. Podchodzę do każdego z osobna i pytam. Przy trzecim podejściu natrafiłam na swojego pana. Luuuz, dzień dobry, jestem taka-to-a-taka, będę pana odwiedzać, bla bla bla, porozmawiajmy sobie teraz.

ja: tak dla formalności jak się pan nazywa?
x: iksiński
ja: urodził się pan w roku?
x: 25 lipca 1950
ja: wie pan gdzie się obecnie znajduje?
x: tak
ja: a gdzie?
x: w szpitalu
ja: a w jakim?
x: no wie pani, tym no... psychiatrycznym
ja: a jaką mamy dzisiaj datę?
x: marzec, ale nie wiem który
ja: a rok?
x: 2005
ja: a co takiego się w tym roku wydarzyło?
x: no przecież kampania się skończyła i Tusk jest prezydentem (mina pt. młoda jest to pewnie gazet nie czyta)
ja: poker_face

Postanowiłam nie ciągnąć dalej tematu wyborów i zanotowałam sobie tylko: w dniu dzisiejszym chory niezorientowany co do czasu. Próbowałam z gościem pogadać dalej. Opornie nam to szło. Widocznie stwierdził, że z polityczną ignorantką rozmawiać nie będzie, gdyż i tak za dużo mi powiedział, bo się wycofał i wyraźnie zamknął w sobie. Ponieważ miałam jeszcze sporo wolnego to siedziałam sobie przy jego łóżku dalej. Pewnie dla kogoś, kto by mnie w tamtym momencie obserwował wyglądałam jak idiotka, ponieważ mówiłam w zasadzie sama do siebie, lecz wyszłam z założenia, że przynajmniej przyzwyczaję pana do swojej osoby i mojego głosu, i podświadomie wyślę mu komunikat, że tak łatwo się mnie nie pozbędzie. Posiedziałam, powisiałam momentami otrzymując drobniutkie wtrącenie cennej informacji od pacjenta i sobie poszłam. 

Psychiatria - soł macz fan - nie ma co ;]





piątek, 15 marca 2013

pochwologia

Po egzaminie z gineksów i całej przygodzie z nimi związanej nasunął mi się tylko jeden wniosek. Jeśli kiedykolwiek przeleciał mi przez głowę pomysł pobawienia się w tą speckę to musiałam być albo:

a) pod wpływem substancji odurzających,
b) pod wrażeniem aparycji niektórych młodych rezydentów,
c) zdrowo stuknięta,
d) nieuświadomiona jakie to jest bleee i fuuuj,
e) dowolna kombinacja ww.

To tyle w tym temacie. Szczęśliwie ślicznie zdałam i mam święty spokój. A teraz muszę to w kreatywny i skuteczny sposób odreagować. :P Jakieś sugestie? ;D



poniedziałek, 11 marca 2013

23n+23n


Uwaga, uwaga! Dziś będzie dydaktycznie. ;D

Ekhm... :P Mam zaszczyt przedstawić Szanownemu Państwu proces zapłodnienia. W wielkim skrócie ofc. Znaczy się samo meritum sprawy. Także tego...

Z całej armii sprytnych oraz zdeterminowanych wojowników tylko nieliczni dotrą do celu. Nie ma lekko. Droga, którą muszą pokonać jest żmudna i ciągnie się w nieskończoność. W czasie szaleńczej wędrówki większość żołnierzyków padnie z wycieńczenia. Ci, którzy jakimś cudem przeżyją wpadną na mega wysoki mur obronny. Mur nie do pokonania dla przeciętnych śmiertelników. Będą w niego uderzać i odbijać się niczym piłeczka pingpongowa.

Ping-pong, ping-pong, ping-pong. ;D

Lecz pośród nich znajduje się Ten Jeden Jedyny. Plemnik Zwycięzca. He's the One. I to jemu, i tylko jemu dane będzie dorzucić swoje 23n do puli, tworząc przy tym całkiem nowe autonomiczne mikroskopijne coś


A teraz ilustracja w celu utrwalenia wiadomości!

Jeden obrazek wyraża więcej niż tysiąc słów. 


Dziękuję serdecznie za uwagę, dydaktykę uważam za zakończoną. Nie wiem co prawda czy powinnam zalecać w tym konkretnym przypadku ćwiczenia w domu (choć biorąc pod uwagę ujemny przyrost naturalny to chyba tak;), dlatego też powiem Wam tylko dobranoc życząc przy tym kolorowych snów. :P

sobota, 9 marca 2013

zębonudy

Oto czego się dowiedziałam podczas bloku ze stomatologii:
(to te najbardziej konkretne informacje, cała reszta to było dobijanie kotka za pomocą młotka)

- każdy, podkreślam każdy normalny człowiek powinien mieć dwie szczoteczki do zębów - jedną na rano, drugą na wieczór (jestem więc anormalna i będę musiała jakoś z tym żyć);

- szczoteczki należy dezynfekować zanurzając je w 3% roztworze H2O2* na 24h, a po upływie tego czasu koniecznie trzeba pozwolić im się wysuszyć metodą naturalną (nie uzyskaliśmy odpowiedzi czym powinniśmy myć zęby jeśli obie szczoteczki zechcemy sobie odświeżyć jednocześnie... być może, iż pozostaje nam zjedzenie szczypty pasty^^);


- próchnica jest zła i żeby była próchnica to koniecznie musi być, i ząb, bo bez zęba próchnicy nie może być (padłam trupem, gdy usłyszałam to stwierdzenie);

- szczoteczki miękkie są dla frajerów, a szczoteczki twarde zarezerwowane są tylko dla tych osobników, którzy wiedzą jak należy prawidłowo szczotkować (czytaj: stomatolodzy mogą, reszta nie, bo nie osiągnęła aż tak wysokiego stopnia wtajemniczenia);

- szczotkujemy ruchem wymiatającym, okrężnym i wibrującym, powtarzamy schemat po 10 razy na każdy ząb, a całość nie powinna przekraczać 3 minut (pani nie chciała zademonstrować nam ruchu wibrującego nie wiedzieć czemu); 

- możemy zjeść całą czekoladę na jeden raz i nic nam nie grozi (z wyjątkiem śpiączki hiperglikemicznej i podtuczonych bioder), lecz jeśli ową czekoladę rozłożymy sobie na kilka tabliczek, i będziemy konsumować w pewnych odstępach czasu to sami sobie krzywdę zrobimy, bo w popisowy sposób zepsujemy nasze piękne ząbki (teraz bez wyrzutów sumienia mogę pochłonąć bakaliowe co nieco skoro sama dentystka to rekomenduje);

- gumę należy żuć maksymalnie 10 minut, gdyż w przeciwnym wypadku nieelegancko przypakujemy sobie mięśnie i będziemy wyglądać jak nadmuchany paker, który przesadził ze sterydami (ja żuje aż sobie przypomnę, że powinnam przestać albo aż guma straci swój smak, lecz teraz sumiennie będę odliczać czas i przestrzegać wytycznych - promise!)


Podsumowując: te zajęcia to była jedna wielka strata czasu i subtelne uświadomienie nam, że jesteśmy lekkimi debilami jeśli chodzi o zęby szeroko pojęte. Zwroty niektórych prowadzących świadczyły o tym, iż traktują nas jak istoty co najmniej niedorozwinięte lub reprezentujące wiek przedszkolny (lub niżej). O tym, że jesteśmy życiowo nieporadni wspominać nie będę. Już zdecydowanie bardziej wolę podpierać szpitalne ściany niż wysłuchiwać monotonnego ględzenia o wyższości wiertła a nad wiertłem be i rodzajach wypełnienia ubytków na przestrzeni wieków. Kryptoprzekazem była wyższość stomy nad lekarskim. Pozwolę sobie to pozostawić bez komentarza, gdyż już dawno wyszłam z założenia, że bez sensu jest w jakikolwiek sposób porównywać te dwa zupełnie odmienne kierunki. Lecz jak kto woli...

Heh... Niektórzy to jednak mają ukryte kompleksy.




* H2O2 - jakby nie mogła po prostu powiedzieć w wodzie utlenionej :]

środa, 6 marca 2013

zębodłuby

pani dent.: wiecie, że te zajęcia muszą się odbyć do końca?
my: nieeee
pani dent.: bo muszę was trzymać aż do 20:30
my: gdyż?
pani dent.: takie dostałam odgórne wytyczne
my: eheee, jaaasne
pani dent.: to co was szczególnie interesuje?
my: nic
pani dent.: a ze stomatologii?
my: no nic
pani dent.: no nie róbcie sobie żartów! co chcielibyście wiedzieć o zębach?
my: serio, nic!
pani dent.: no to o czym będziemy rozmawiać przez najbliższe 4 godziny?
kolega: nie będziemy w ogóle
pani dent.: heh... to co? lista i do domu?
my: taaaak!
pani dent.: jestem niezmiernie nieutulona w bólu i rozpaczy! nie pozostaje mi nic innego jak tylko skoczyć z mostu z powodu waszego olewania tak ważnego przedmiotu... uczcijmy to chwilunią ciszy... <cisza> a teraz spadajcie już i pamiętajcie by używać nici dentystycznej! 



poniedziałek, 4 marca 2013

ale czad!

Był HIV, a teraz go nie ma!

Jeśli długofalowa obserwacja potwierdzi szałowe nowinki jakimi podzieliła się ze światem Dr Deborah Persaud to będzie to przełomowy krok w kierunku walki z HIVem u maluchów! Jest to już drugi przypadek wyleczenia na świecie (pierwszy udało się osiągnąć m.in. dzięki przeszczepowi szpiku od osoby naturalnie odpornej na HIV).

A co takiego niestandardowego zrobili amerykańscy lekarze, że akurat im się udało? Ano to, iż postąpili ździebko inaczej niż sugerują to procedury. Podali dziecku trójskładnikowy koktajl leków w 30h po jego urodzeniu jeszcze zanim uzyskali potwierdzenie faktycznego zakażenia (bazowali na prawdopodobieństwie i intuicji). Później, gdy wyniki testów na HIV okazały się być pozytywne podtrzymali agresywne leczenie i przewidywali, iż maluch będzie je przyjmował do końca życia.

Rutynowo po miesiącu ponownie oznaczono poziom wirusa i ku zaskoczeniu wszystkich okazało się, iż jest on mniejszy od wyjściowego. Co więcej, w dalszych badaniach wykazywał tendencję spadkową aż do niemożności wykrycia go przez standardowe testy diagnostyczne. (Oczywiście poszerzyli panel badań, zaprosili do współpracy specjalistów z innych dziedzin tak by było cacy i by nikt nie mógł się przyczepić do wiarygodności ich dokonania, i wykonali szereg innych nudnych rzeczy, takie medyczne bla bla bla.) W chwili obecnej 2,5 letni bejb ma się dobrze, od roku nie przyjmuje żadnych lekarstw, doktorzy sądzą, iż będzie on wiódł zwyczajne życie jak każdy normalny człowiek, a szansa, że będzie zdolny do zakażenia innych w tym konkretnym przypadku jest bardzo mało prawdopodobna. 

A tu link do artykułu i fragmentu konferencji prasowej dla zainteresowanych. ;)


P.S. A praktyczny z gineksów pchnięty, piąteczka lśni jak złoto. ;D Kolejne kciuki zamawiam za półtora tygodnia na test. :P

piątek, 1 marca 2013

and now push!

Ugrzęzłam w ginekologicznym marazmie. Jestem tym wielce niepocieszona i odczuwam związany z tym dyskomfort. Zasypiam, gdy tylko otworzę jakąkolwiek stronę w podręczniku, także generalnie jest źle. Nie pomaga kawa, yerba, guarana, zapuszkowane energetyki ani nawet autosugestia - mój poziom oporności wydaje się, iż sięgnął zenitu. Nie pamiętam, kiedy tak bardzo mi się nie chciało... No dobra - ściemniam. Przeważnie mi się nie chce, lecz już dawno nie osiągało to takiego natężenia jak w chwili obecnej. I jeszcze w dodatku mam zajęcia od rana do nocy (czytaj od 8:00 do 20:00 z przerwą na obiad na mieście), i po powrocie marze tylko o tym by się przykryć kołderką, i odpłynąć hen daleko w celu doznania świętego spokoju. 


Mogłabym się w sumie obudzić na rozdaniu dyplomów, bo już mi bokiem wychodzi te sześć lat. Ale jeszcze tylko 3,5 miesiąca, jeszcze tylko 102 dni and it's over! 

Heh... Trzeba będzie ścisnąć poślady i dzielnie (mężnie?) to przetrwać, ponieważ nie takich rzeczy człowiek w życiu doświadczał. Prawda? (niech ktoś mi przytaknie!Na moim studenckim horyzoncie majaczą w oddali jeszcze nudniejsze egzaminy, więc zgodnie z zasadą porodówkowej współpracy będę przeć gineksy, gdy tylko przyjdzie silniejszy skurcz (to tak w ramach samopomocy psychicznej;). A skurcz właśnie nadchodzi pod postacią egzaminu praktycznego, który praktyczny jest tylko z nazwy, gdyż tam gdzie przyszło mi zdawać będą mnie maglować ustnie z całości szeroko pojętej. 

Hehe, tak między nami to nie jestem zainteresowana doświadczaniem przedłużonej przyjemności obcowania z tym przefantastycznym przedmiotem, dlatego prewencyjnie chyba zajrzę dziś do książki. Albo jutro. Taaak, zdecydowanie jutro :P


Cytując za demotywatorami:

 takiego farta ma plemnik, któremu udało się zapłodnić komórkę jajową.