when there's no freaking cardiac output!

środa, 30 maja 2012

bo tak!


Są takie dni, kiedy to poprawna polszczyzna nie jest w stanie oddać realnych uczuć i natężenia emocji jakie kłębią się gdzieś tam wewnątrz człowieka. Taki przeciętny dajmy na to student stara się, uczy, próbuje zrozumieć, logicznie podejść do tematu, wreszcie zdobywa upragnioną ocenę i jest zadowolony, dumny można by rzec – nie bójmy się użyć tego słowa. Loguje się następnie na fejsa w ramach relaksu, obczaja walla, przegląda zdjęcia i wiadomości, i inne różnorakie powiadomienia, aż tu nagle trafia na porażające info, że ktoś w bezczelny sposób odbiera mu jego wywalczony w pocie czoła stopień, i z łaską daje trzy. Bo takie ma widzimisię! Oo!

I dziś jest taki właśnie dzień. Dzień, który wydawać by się mogło był dniem pozytywnym. Do czasu pory obiadowej precyzując. Aktualnie mam nieodpartą ochotę komuś przyj*bać w pięknym stylu. Tak po prostu. Stanąć przed danym osobnikiem (czyt. pewnym prof. i pewną panią prof.), kulturalnie powiedzieć, że nie zmienia się reguł w trakcie gry i że to co robią jest poniżej wszelkiej krytyki, a następnie tupnąć nóżką (dodaje szczypty dramaturgii), użyć siły, i kopnąć ich w kostkę, bo osteoporozę z pewnością to oni mają, więc tak czy siak coś by im się złamało. Wrrr... Muszę się wyżyć. Zdecydowanie. 

Idę pobiegać. Dużo, długo, intensywnie. Jestem lekko wq*rwiona. I bezsilna. I szlag mnie trafia.

czwartek, 24 maja 2012

ooo, to już rano?

Dobry dzień! A w zasadzie, witam o świcie ;) 

To była najlepsza domówka jaką udało mi się zorganizować i na jakiej byłam w swojej dotychczasowej karierze studenckiej. Przyjechali przyjaciele z Wrocka, wpadł kumpel z liceum, bardzo dobra koleżanka i się samoistnie wszystko ładnie rozkręciło. Totalny spontan. Najpierw oczywiście plener, potem lans w bardzo popularnym klubie w mieście, podziwianie starówki, obowiązkowy tour po okolicy, a następnie kontynuacja u mnie w mieszkaniu i rozkmina na tematy filozoficzno - egzystencjalno - futurystyczne.  I nikt się nie nudził, nikt nie marudził. Ba! Nikomu do głowy nie przyszło by zerknąć na zegarek! Jednym słowem było beztrosko! Och, szkoda, że tak rzadko spotykamy się w sprawdzonym, starym gronie, które pomimo upływającego czasu nadal potrafi ze sobą rozmawiać i świetnie się czuje we własnym towarzystwie. 

Hmm... tak się właśnie zastanawiam, czy opłaca mi się iść spać mając w perspektywie jakąś godzinę wypoczynku? ;D

P.S. Nie miałam pojęcia, że o tej porze ptaszki tak radośnie ćwierkają! ^^

wtorek, 22 maja 2012

cieszymy się!

Jestem dziś tak niesamowicie dumna z mojej małej siostrzyczki, że aż promienieję z radości! I muszę, wprost koniecznie muszę się nią pochwalić wszem i wobec, gdyż nie dość, iż radzi sobie brawurowo na ekonomii na jednym z lepszych uniwerków, (a która to eko dla mnie osobiście jest jedną wielką czarną magią samą w sobie), to jeszcze jest zwolniona z egzaminu z matmy, co już totalnie wprawiło mnie dziś w zachwyt i szampański nastrój! 


Ostatnio na sorze działo się mnóstwo rzeczy, był taki młyn, że autentycznie szkoda mi było wieczorem wracać do domu. Gdziekolwiek bym się nie obróciła tam było i co oglądać, i co robić, na każdym kroku chętna załoga gotowa dzielić się swoim doświadczeniem ze zwykłym szarym studentem. ;) Nie miałam nawet pięciu wolnych minut by sobie usiąść i zacząć się nudzić. Albo pęknięta podstawa czaszki transportowana przez śmigło, albo w połowie amputowany palec, skręceń/złamań pod dostatkiem, jedno zatrzymanie krążenia oraz wymagająca szycia rozcięta warga, potrącenia przez samochód - proszę bardzo! Do wyboru do koloru, co kto lubi. ;D 
Im lovin' it! 


Świat jest piękny! ;p

czwartek, 17 maja 2012

"ludzie skaczą przez kałuże na swej drodze"

Poranek. Pada deszcz. Pada to za mało powiedziane. Leje. Zimno, szaro i w dodatku wieje. Pogoda nas ostatnio nie rozpieszcza. (W górach spadł śnieg tak na marginesie.) Jestem spóźniona, co mi się prawie w ogóle nie zdarza. Wybiegam z klatki i na dzień dobry pięknie wpadam w kałużę. Jakby za grację przyznawali nagrody, to zgarnęłabym wszystko jak leci i zostałabym mistrzem świata. 

ja mrucząc pod nosem: no q*wa... 
pan sąsiad, który pojawił się ni stąd ni zowąd: i *uj! też pie*dole taką pogodę! 


Wymieniliśmy ze sobą porozumiewawcze spojrzenia wybuchając przy tym niekontrolowanym śmiechem, po czym popędziliśmy w swoje strony ;]
Nic tak nie nastraja pozytywnie jak dobrze zaczęty dzień. 



środa, 16 maja 2012

no ale...

SOR, cisza przed burzą, nic się nie dzieje do czasu, gdy lawinowo zaczyna się coś dziać. Siedzimy i rozmawiamy o rzeczach przyziemnych. Ot, kto z kim, gdzie jak i kiedy - taki standard. Wpadają ratownicy z poszkodowaną z wypadku komunikacyjnego. Ładnie zapakowana na desce, pozapinana, unieruchomiona z zaopatrzoną lewą kończyną dolną. Wszystko tak jak należy. Błyskawicznie zrelacjonowali doktorowi jej parametry, leki, które podali i mogliśmy przystąpić do jej oceny. Na pierwszy rzut oka GCS 12, podejrzenie wstrząśnienia mózgu i złamanie nogi. Wysłano ją więc do pracowni rtg celem pstryknięcia kilku fotek. Doktor omawia nam jej sytuacje, dalszą prognozę, proponowane leczenie, ewentualny mechanizm doznanych obrażeń.
Do gabinetu zagląda pewna pani.

(puk,puk)
ona: doktorze, chciałabym już przebrać tą dziewczynę z komunikacyjnego
dr: czekamy jeszcze na zdjęcia
ona: no dobrze, ale ja od jej zdjęć niczego nie chce, ona i tak zaraz będzie przyjęta na oddział
dr: proszę nie ruszać, musimy wykluczyć podejrzenie uszkodzenia kręgosłupa szyjnego
ona: no ale przecież ja ją chce tylko przebrać! doktorze no!
dr: nie tykać pod żadnym pozorem!
my: oO
dr: i weź tu człowieku nie denerwuj się w pracy... ;]

Pani z lekkim fochem nas opuściła mrucząc pod nosem jeszcze coś o niepotrzebnej stracie czasu. Nasza mina musiała mówić sama za siebie; komentarz wydawał się być zbędny. To przerażające, że niektóre jednostki (nie wszystkie rzecz jasna! szczęście w nieszczęściu jest to dość mały odsetek medycznej społeczności) mimo uzyskanego wykształcenia i zdobytego doświadczenia zawodowego, nadal postępują bez wyobraźni. 

sobota, 12 maja 2012

hipnoza

Mam deja vu. I to lekko dezorientujące, gdy dzwoni się rano do domu (rano jak rano, po 11, bo dopiero wtedy zwlokłam się z łóżka), po czym ma się wrażenie, że gdzieś już to było, że potrafi się przewidzieć co usłyszy się dalej. Albo mój mózg  nawala i skroniówka funduje mi napady petit mal, albo jestem mega zmęczona. Osobiście stawiam na to drugie, ponieważ zarywam ostatnio nocki taśmowo. Dziś chociażby położyłam się o 2:30 am oO i to wcale nie z uwagi na książki, lecz z powodu imprez plenerowych ;)
I w dodatku zaraz po przebudzeniu natknęłam się na piosenkę, której nie jestem w stanie wybić sobie z głowy aktualnie. Słucham i słucham, i znam ją już prawie na pamięć, i oderwać się nie mogę. Działa na mnie niemalże hipnotycznie. Zakładam słuchawki i odcinam się od świata. Jestem wtedy tylko ja i ta melodia :)




czwartek, 10 maja 2012

uff

Kolejny bardzo pracowity tydzień za mną. Zaliczenia, zaliczenia, zaliczenia i tak bez końca. Mojej świadomości nie umknął fakt, iż rozpoczęły się juwenalia i wszyscy wokół mówią tylko o luzie, imprezach, koncertach, clubbingu, akademikowych grillach, i tak aż do znudzenia ;) Nikt normalny nie zaprząta sobie głowy egzaminami, ponieważ nikt o zdrowych zmysłach nie decyduje się na tego typu studia hehe. Jednak jestem zdania, iż wszystko da się pogodzić i jest to tylko kwestią dobrej organizacji czasu (i silnej woli). 

Jeśli jeszcze nie widzieliście "Nietykalnych" gorąco polecam! Film bardzo dobrze zrobiony, nie sposób się nudzić (ani razu nie zerknęłam na zegarek). Temat przewodni porusza dość istotny problem jakim jest niepełnosprawność i kwestia jego postrzegania, a także ukazuje, iż warto wyciągnąć pomocną dłoń w stronę człowieka, który miał w życiu pod górkę. Film nie jest wypełniony pustymi sloganami, nie trąci plastikiem tudzież komercją. Nie narzuca nam sposobu w jaki powinniśmy postrzegać bohaterów, pozwala nam się miło rozczarować i przez wzruszenia uczy, iż każdy zasługuje na drugą szansę. Jest lekki, mimo że traktuje o poważnych sprawach. Skłania do refleksji, napełnia odbiorców optymizmem i raczy świetnym poczuciem humoru. 


czwartek, 3 maja 2012

koko koko

Wczoraj Polacy dokonali wyboru hymnu na Euro. Moje pierwsze wrażenie sprowadzało się do migającego mi przed oczami akronimu wtf?! I w zasadzie nie wiem w jaki sposób powinnam się do tego odnieść. Całość odbyła się na zasadzie smsowego głosowania, więc została wybrana przez jakąś tam grupę społeczną --> większość widzów znaczy się. Heh, nie od dziś wiadomo, że są gusta i guściki także tego… 
Melodia w miarę ok., tekst refrenu wpadający w ucho, tempo odpowiednie – tak by przeciętny śpiewający mógł nadążyć przy kuflu piwa, ale czegoś mi tu brakuje, coś mi się gryzie, mój mózg ewidentnie wyświetla mi error niczym Windows serwujący niebieski ekranik. 
Piosenkę wykonują panie związane z folklorem, ubrane w tradycyjne stroje, raczące odbiorców charakterystyczną barwą głosu (czy mi się wydaje, czy pierwsze były kobitki z Rosji?). Całość lekko trąci dożynkami oraz wiejskim festynem. I nie znaczy to, że nie przepadam za ludowymi przyśpiewkami albo, że próbuję sprawić komuś przykrość swoją wypowiedzią tudzież dyskryminować ten gatunek muzyczny, i zepchnąć go na margines. Zwyczajnie uważam, że ten styl ma się nijak do charakteru imprezy, która nam się szykuje. Bądźmy szczerzy – coś tu jest nie halo. Naiwnie myślałam, że Euro zostanie zorganizowane z jajem, a nie, że będziemy z niego robić sobie jaja xD

wtorek, 1 maja 2012

tańce, hulanki, swawole

Majówka pełną parą. Grzechem byłoby nie skorzystać i nie zorganizować jakiegoś grilla. Tak też się stało, ekipę się skrzyknęło, zrobiło się nalot na sklep, zakupiło się różnego rodzaju kiełbaski i inne koniecznie niezbędne do szczęścia przekąski. I rozpoczęliśmy 48h chill out otoczeni drzewkami owocowymi, które ślicznie pokryły się różnokolorowymi kwiatuszkami, muskani po policzkach leciutkim wiatrem i ogrzewani iście letnim słonkiem. Mieliśmy wrażenie, iż jesteśmy we własnym, prywatnym raju. Cisza, spokój, doborowe towarzystwo, zero styczności z rzeczywistością, takie swego rodzaju odrealnienie... jednym słowem sielanka! 
Grillowanie pretenduje ponoć do miana sportu narodowego wśród Polaków i zaiste coś w tym jest. Gdzie tylko nie spojrzałam tam albo ognisko, albo owy grill. Sąsiedzi zwykle przeciwni imprezkom pod gołym niebem teraz nie dość, iż nie raczyli nas tendencyjnymi uwagami, to jeszcze sami co nieco pichcili u siebie na ogrodzie. W powietrzu dało się odczuć namacalną wręcz atmosferę błogiego lenistwa i ogólnego zadowolenia. Relaks w pełnym tego słowa wydaniu! 
Jak to cudnie, że jeszcze przez najbliższe dni przysłowie wszystko co dobre, szybko się kończy nie będzie miało zastosowania.